czwartek, 2 września 2010

GWWF #2: Hulk vs. Red Hulk


Było już coś z zamierzchłej przeszłości, z najdawniejszej, jaka tylko możliwa, to teraz czas na zupełną świeżynkę, bo sprzed zaledwie dwóch tygodni. Oto ostateczne starcie zielonego z czerwonym olbrzymem i raz na zawsze potwierdzenie, kto jest silniejszy.

Ponaginano wszystko, fabułę, chronologię i zdrowy rozsądek, byleby tylko jakoś doprowadzić do tej walki i miażdżąco zakończyć mało udane World War Hulks oraz niesławny run Jepha Loeba w serii Hulk vol. 2. Miało być epicko i zjawiskowo, ale każdy kto regularnie śledził ten tytuł z góry wiedział, że wyjdzie jak zawsze. Dobrze chociaż, że Ed McGuinness się postarał i nieco osłodził to mordobicie swoimi rysunkami. Szkoda go teraz wyłącznie na same okładki, ale nie ma co narzekać patrząc na fragment jednej z nich w nagłówku tego posta. Oby wszystkie pozostałe były równie udane.


A wracając do samej walki. Wszystko zaczyna się dość nagle, ni z gruchy, ni z pietruchy, zaraz po orędziu Rulka do amerykańskiego narodu, który liczył po nim w sumie to nie wiadomo na co, ot tak, nie bacząc na wydarzenia z drugiej bratniej serii pojawia się zielony olbrzym i z miejsca zabiera do rękoczynów. Lecz to nie Green Scar jak się tego wszyscy spodziewali, tylko Banner w pełni kontrolujący postać Hulka. Ale jak doszło do tej psychicznej przemiany? Gdzie? Kiedy? Dlaczego? Po co? To już na zawsze pozostanie tajemnicą Loeba i miejmy nadzieję, że inni scenarzyści to przemilczą i oleją. Nieważne. Loeb! Wszakże pozostać może tylko jeden Hulk, i to samo się tycz bycia najsilniejszym, więc ponownie wracajmy do walki.


Po obowiązkowych nelsonach, główkach, ciosach w twarz i skakaniu po bebechach dostajemy zbiór oklepanych i wyświechtanych kwestii rodem z filmów akcji lat dziewięćdziesiątych. Wszystko to wychodzi potwornie sztucznie i nie zachęca do lektury, a przecież wciąż patrzymy na starcie dwóch odwiecznych i zaciekłych rywali przekształconych w maszyny zniszczenia i destrukcji. Więc czemu to wszystko wypada tak źle? Może dlatego, że to nie pierwszy taki pojedynek i żaden z poprzednich zbyt dużo sensu nie miał, więc każdym podświadomie jest już zdegustowany.

Mimo tego nawet dużo się dzieje. Dużo nie znaczy dobrze. Ross z Bannerem zamiast się skupić na walce grożą sobie, żartują i wymyślają od najgorszych. I kiedy Hulk, ten zielony żeby nie było niedomówień, zyskuje lekką przewagę, we wszystko próbuje się wtrącić Red She-Hulk, aby ulżyć ojcu w katuszach. Lecz wtedy zostaje bez problemu znokautowana przez prawdziwą She-Hulk. Tą samą, która nie mogła jej wcześniej nijak pokonać, ani nawet ruszyć. Loeb! Wówczas Bannero-Hulk Jepha przerzuca sobie Rulka gdzie indziej, komenderuje wszystkimi jakby był w wojsku, a nawet grozi kuzynce za bicie byłej żony. Hyy? Po czym doskakuje do swojego przeciwnika, aby kontynuować pojedynek.


Lecz Red Hulk już na niego czeka i ponownie nagle przypomina sobie, że może przecież z zielonego olbrzyma po prostu wyssać całą moc. Szybko przystępuje do działania i... nic. Niestety dla niego. Ponoć Banner ratując zhulkowaconych bohaterów w czasie World War Hulks wchłonął tyle gamma energii (oprócz tego było tam też sporo kosmicznej energii, więc ciekawe czy ktoś zwróci na to uwagę i jakoś wykorzysta w przyszłości), że Rulk nawet drobnej jej części nie może przyswoić i nie daje to żadnych efektów w postaci osłabienia Hulka.


Po efektownym finalnym ciosie czerwonego olbrzyma, Hulk wyszedł z powstałego po nim krateru i tylko otrzepał się z kurzu. Teraz jego kolej. Hulkster potężnie klasnął dłońmi Rulkowi przed twarzą i koniec. Serio? Już wcześniej czerwony olbrzym miał koszmarnie wielkie i nieuzasadnione niczym wahania formy i poziomu mocy, ale serio? Jeden thunderclap i po całej sprawie? W finale? Loeb? Loeb!


Siła odrzutu sponiewierała Rulka i rzuciła go pod pomnik Lincolna. Hmm. Zbyt wielka ze mnie noga z historii USA, żeby na siłę doszukiwać się jakichś głębszych znaczeń. Niech więc będzie, że to dlatego, że to ładny pomnik jest i nadaje się na tło dla takich scen. Umęczony Rulk ma już w końcu dość, tak jak i czytelnik znużony podwójną, dwukolorową narracją. I na szczęście dla wszystkich tak to się kończy ten pojedynek.

Hulk oznajmia jeszcze Rulkowi, że ten nie może powrócić do swojej ludzkiej postaci, żeby nie zniszczyć pięknego mitu i zasadności pogrzebu z wszelkimi honorami. Ross na zawsze ma pozostać tym, czym przez całe dekady najbardziej gardził, czyli kolejnym zmutowanym olbrzymem, tyle że czerwonym. Trochę to przeczy tezie, z jaką przystępowano do tej bitki, że pozostać może tylko jeden Hulk, ale niech już będzie. Loeb! Dobra to kara i nauczka dla kogoś takiego jak generał Ross.

Teraz tylko patrzeć jak Rulk przysporzy się ojczyźnie wypełniając kolejne misje od Steve'a Rogersa i zostanie nowym członkiem Avengers, ale to dopiero przyszłość.


Walka ta miała miejsce w sierpniu 2010 w Hulk vol. 2 #24 i co warte podkreślenia był to ostatni komiks autorstwa Jepha Loeba w gamma uniwersum na ten czas... i miejmy nadzieję po wieki wieków. Amen.

Zwycięzca: Hulk, ten jedyny, prawdziwy, zielony.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Możesz mi powiedzieć co dalej z Rulkiem/Rossem w planach Marvela??

Bla-Bolt pisze...

A więc...

Po tej walce Rulk został zamknięty w Gamma Base i trafił pod skrzydła Steve'a Rogersa, który to, jak wiesz albo i nie, po Siege trzęsie superbohaterską społecznością. Ponoć były Kapitan Ameryka cieszy się wieeelkim uznaniem u Rossa i był jego bohaterem od najmłodszych lat. Dzięki temu autorytetowi Banner i Rogers planują wykorzystać Rulka, jego nowe zdolności i generalskie doświadczenie, w służbie dla narodu i ogólnie pojętego dobra.

Seria Hulk vol. 2 wciąż będzie kontynuowana, a jej nowymi twórcami są Jeff Parker oraz Gabriel Hardman. Pierwszą tajną misją Rulka ma być sprzątanie różnych niebezpiecznych pozostałości po planach Leadera i MODOKa.
Tyle że mało kto ma wiedzieć, że czerwony olbrzym to tak naprawdę Ross i że działa on teraz po tej dobrej stronie, więc można spodziewać się co chwilę jakiegoś omyłkowego mordobicia.
Najbliższy numer, Hulk vol. 2 #25 wychodzi 22 września.

Później, gdzieś tak w połowie listopada, Rulk ma wstąpić ponoć do Avengers. Tych głównych, robionych przez Bendisa i JRJR. Więc oprócz własnej serii będzie go można zobaczyć jeszcze w Avengers vol. 4 od numeru #7.

Zatem można zakładać, że zhulkowacony Ross zagości chyba na dłużej w planach Marvela.

Bla-Bolt pisze...

"Lecz to nie Green Scar jak się tego wszyscy spodziewali, tylko Banner w pełni kontrolujący postać Hulka. Ale jak doszło do tej psychicznej przemiany? Gdzie? Kiedy? Dlaczego? Po co? To już na zawsze pozostanie tajemnicą Loeba i miejmy nadzieję, że inni scenarzyści to przemilczą i oleją. Nieważne. Loeb!"

No i niestety nie zostało to olane i przemilczane. Teraz wszyscy wszędzie mówią do Hulka per Bruce. Na szczęście ten się wciąż zastrzega, żeby tak nie mówiono, więc może coś więcej się za tym kryje. Jakaś nowa inkarnacja?

W każdym razie wyszło na to, że po pojednaniu ze Skaarem dokonała się jakaś przemiana. Banner przełamał kompleksy i fobie związane z ojcem, a to reakcją na nie poniekąd był Hulk. Nie wiem, tak se dywaguje.

Tyle że Loeb kompletnie nie potrafił tego zaznaczyć i przekazać i jak zwykle zostawił czytelnika z WTFakiem.

Nie ma to jak pisać samemu do siebie ;)

Prześlij komentarz

Uwaga!

Pamiętaj tylko proszę o kulturze osobistej i ortografii. Spam będzie usuwany automatycznie. A jeśli postujesz jako Anonim, bo nie masz żadnego z wymienionych na rozwijanej liście loginów, to chociaż podpisz się w treści pozostawionej wiadomości. To wszystko :)

Miłego komentowania!