Ta niechlubna seria zakończyła się w tym tygodniu. Na jej katalogowy opis będzie trzeba trochę poczekać, a na ponowne przebrnięcie przez nią jeszcze bardziej, ale już teraz, od ręki, możemy rzucić okiem na jej okładki. A jest na co. Choć akurat to jeden z tych tytułów, gdzie twórcy okładek nie za bardzo wiedzieli, co się dzieje wewnątrz komiksu, albo nikt z edytorów nie przykładał do tego zbytniej uwagi, gdyż dopiero po roku ktoś zwrócił uwagę, że Hulk powinien być łysy, a wcześniej biegał z brodą.
Dziwne to, zważywszy, że te regularne do trzech pierwszych numerów są dziełem Marca Silvestriego, chwilowego rysownika serii. Reszta autorów (postaram się wypisać ich wszystkich na samym dole) jest dość przypadkowa, raczej z łapanki, tak samo jak i przypadkowe są liczne warianty. Jest ich nawet więcej niż tych regularnych okładek. Tak właśnie podbija się sztucznie sprzedaż. Ale to nie znaczy, że wszystkie były kiepskie. Wręcz przeciwnie.
O Marcu Silvestrim, już wspomniałem. Myślę, że każdy potrafi rozpoznać jego styl. Trzy pierwsze regularne, szkicowe warianty (zwykłe pójście na łatwiznę moim zdaniem), dodruki stworzone z przykładowych kadrów i moja ulubiona, z Bannerem na swojej wyspie. Ogólnie aż siedem alternatywnych okładek do numeru pierwszego, byle by wystartować z wielkim bum. Dale Keown, Whilce Portacio, Neal Adams i niewidziany od czasów Planet Hulk José Ladrönn. A na końcu czysta okładka. Ktoś mógłby się popukać w głowę, po co się to robi, a dla mnie to dość ciekawy pomysł Marvela, skierowany głównie do tych co odwiedzają przeróżne komiksowe konwenty. Można iść z taką do wybranego artysty, poprosić o rysunek i mieć coś niepowtarzalnego. Lub samemu nabazgrać. Dalej, na wielką uwagę zasługuje wariant Mike'a Deodato Juniora do #2. Też dobra inicjatywa Marvela, żeby narysować jednych bohaterów w charakterystycznych motywach dla innych. Tu mamy nawiązanie do Iron Mana i historii "Demon In A Bottle". Od numeru #4 pieczę nad okładkami przejął Leinil Francis Yu (i pewnie tak mu się spodobało, że teraz będzie rysował Indestructible Hulk). Po nim Michael Komarck, Shane Davis, Christian Nauck, Ron Garney, nawet Greg Land i Ed McGuinness. A po drodze jeszcze kilka okazjonalnych wariantów. Niestety nie z tego jubileuszu, na który wszyscy czekali, czyli pięćdziesiątki Hulka, a coś o Venomie (Michael Del Mundo), Spider-Manie (Khoi Pham) oraz Avengers (Charles Paul Wilson III i znowu Ed McGuinness). Co chyba jeszcze bardziej rozsierdziło gamma fanów, że pamiętano o wszystkim, tylko nie o okrąglutkich urodzinach Hulka. Po fali krytyki Marvel wykpił się umieszczaną gdzieniegdzie naszywką Hulk 50th Smash-iversary. A ostatni wariant jest dziełem znowu Dale'a Keowna i ładnie podsumowuję całą serię. Ktoś w końcu zadał sobie trudu, żeby zaznaczyć kiedy Hulk był łysy, a kiedy brodaty i co wtedy robił. Dopiero w ostatnim numerze, ale dobre i to. I to wszystko.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Klikając na etykietę Incredible Hulk vol. 4 - Komiksy znajdziecie wszystko co miało do tej pory cokolwiek wspólnego z tą serią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga!
Pamiętaj tylko proszę o kulturze osobistej i ortografii. Spam będzie usuwany automatycznie. A jeśli postujesz jako Anonim, bo nie masz żadnego z wymienionych na rozwijanej liście loginów, to chociaż podpisz się w treści pozostawionej wiadomości. To wszystko :)
Miłego komentowania!